SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Program "Idol" jest wielkim szwindlem

Rock dla pań

Program "Idol" jest wielkim szwindlem. Tak przynajmniej wynika z płyt, które wydali jego uczestnicy. Albumy Szymona Wydry i, przede wszystkim, Tomka Makowieckiego, o kilka klas biją krążek Ali Janosz - zwyciężczyni tego programu - pisze w Życiu Warszawy, Tomasz Lada.

Jeżeli ktoś mówi, że "Idol" pozwala zabłysnąć talentom, to kłamie. Ala Janosz, laureatka pierwszej edycji programu, wydała album, który z trudem da się wysłuchać w połowie. Ci, których zostawiła w tyle, Szymon Wydra i Tomasz Makowiecki, nagrali albumy, które są co najmniej poważną propozycją. A może szwindel "Idola" leżał gdzie indziej. Może Makowiecki i Wydra przygotowali już materiał dużo wcześniej, a program był dla nich tylko drabiną promocyjną gotowych płyt? Wiele na to wskazuje. W każdym razie na pewno pieczołowitość, z jaką przygotowali swoje debiuty fonograficzne - dużo większa niż w przypadku chaotycznego i nieprzemyślanego krążka Janosz.

-Teraz wiem? - album Wydry i jego grupy Carpe Diem to próbka nowego polskiego rocka środka, muzyki, która poruszy rodziców (jej korzenie sięgają przełomu lat 60. i 70.) i podnieci córki (długie włosy i niedogolone szczęki wykonawców - oczywiście, przecież to rock - płci męskiej).

O to zresztą Wydrze i jego kolegom chodzi. Wszystkie zagrania formalne proponowane przez muzyków można sprowadzić do jednego mianownika. Oni chcą się podobać i zrobią wszystko, aby się to stało. Wpisany w rocka bunt jest dla nich czysto użytkowym frazesem, tak jak i pojęcie sztuki. To frazes, ale chętnie przez Wydrę i Capre Diem wykorzystywany. Zwłaszcza przez Wydrę.

Ten pochodzący z Radomia wokalista prezentuje się słuchaczom wymodelowany na giganta mikrofonu z okolic Jima Morrisona. Umiejętnie wykorzystuje swoje warunki wokalne, by w rzędzie śpiewających, głęboko przeżywających sztukę poetów stanąć obok Czesława Niemena i Stana Borysa. W jego głosie mnóstwo jest patosu i tchnących fałszem natrętnie podkreślanych emocji.

Ale Wydra śpiewa. Może i niezbyt staranne, ale i nie wywołujące odruchów wymiotnych melodie, a towarzyszący mu muzycy przygrywają skoczne tematy tak, by nie przeszkadzać wokaliście. To, że album wyprodukował radomski gwiazdor Artur Gadowski (IRA), także pomogło krążkowi. Dzięki niemu zespół otrzymał profesjonalny, udający amerykańskich wykonawców, sznyt. Wadą płyty są teksty. Ale ich, dziewczęta, wpatrzone w Wydrę ulepionego jak seksualne zwierzę nie słuchają. Myślą o czym innym. Aż wstyd pomyśleć o czym...

Dziewczęta wpatrzone w Tomka Makowieckiego już nie są w stanie o niczym myśleć. Piszczą z zachwytu i pewnie z trudem powstrzymują się przed zerwaniem bielizny.

Ale nic dziwnego. Typ onirycznego poety z gitarą z okolic Kurta Cobaina zawsze miał wzięcie - tak jak marzenia o grzechu na łące i z rozwianymi włosami. Na szczęście Makowiecki, potomek muzyków uprawiających tanie telewizyjne country grupy Zayazd, nie opiera swojej kariery tylko na chłopięcym seksapilu. On wie, jak się trzyma gitarę i co z nią się robi. Album Makowiecki Band to jeden z ciekawszych gitarowych krążków, jakie ukazały się w Polsce w ostatnich latach. Pobrzmiewa tu gdzieś Dylan, Greateful Dead, Petty i Matthews. Oczywiście wszystko to podane jest w uładzonej, miękkiej formie. Tak, by dziewczętom wpatrzonym w Makowieckiego było jeszcze milej.

Ale Makowiecki Band to coś więcej, niż tylko afrodyzjak dla licealistek. Wielkie rockowe misterium, jakie zrobili w swojej wersji wielkiego przeboju Kylie Minogue "Can't Get You Out Of My Head" świadczy, że drzemie w nich wielki potencjał. A co na to panna Janosz? Może jakiś wywiadzik w "Popcornie"? Szymon Wydra i Tomasz Makowiecki osiągną dużo więcej.

2003-01-08

Dołącz do dyskusji:

 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl