SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Konrad Ciesiołkiewicz

Rozmowa z Konradem Ciesiołkiewiczem, pełnomocnikiem p.o. prezydenta Warszawy Kazimierza Marcinkiewicza, o uprawianiu public relations w polityce.

Robert Patoleta: - Twoja obecna funkcja to „pełnomocnik” Kazimierza Marcinkiewicza? Tak naprawdę zajmujesz się jednak dokładnie tym samym, co przedtem – PR-em byłego premiera.

Konrad Ciesiołkiewicz: W związku z wyborami samorządowymi od kilku dni jestem na bezpłatnym urlopie w stołecznym ratuszu. Można powiedzieć, że zajmowałem się PR-em, ale w szerokim rozumieniu. Docelowo miałbym zajmować się szeroko pojętą koordynacją społeczną – biurem prasowym, biurem promocji miasta, Ośrodkiem Konsultacji i Dialogu Społecznego zajmującymi się badaniami w mieście i różnymi innymi komórkami, które wpływają na proces komunikacji społecznej.

- Jakie największe błędy popełniłeś jako rzecznik premiera?

Wiem, że zabrzmi to nieskromnie, ale nie było wielu błędów. Jeżeli już, to jakieś błędy w prowadzeniu zespołu obsługującego premiera. Tam jest tak niesamowite tempo pracy, że powiem szczerze, na emocje nie bardzo jest czas. Jeśli wybuchają emocje negatywne, trzeba o nich szybko zapominać i przechodzić do porządku dziennego. Przy tym, w sensie ludzkim, popełnia się błędy. Czasami coś w relacjach z ludźmi zazgrzytało za mocno, ale z drugiej strony musi czasami zgrzytać, bo pracujemy na informacji zmieniającej się z minuty na minutę. Cały kilkudziesięcioosobowy zespół musi się dopasować do dynamiki pracy mediów.

- Błędy miały wpływ na odbiór premiera?

Czasami miały, ale niewielki. Aczkolwiek, jeżeli jakieś wydarzenie nie było zorganizowane tak jak zamierzaliśmy, to miało to konsekwencje dla pracowników.

- Łącznie ze zwalnianiem z pracy?

Podziękowaliśmy kilku osobom za współpracę. Ale nigdy nie zwalnialiśmy z powodów politycznych.

- Blog Kazimierza Marcinkiewicza wywołuje wiele kontrowersji. Dlaczego nie został założony na oddzielnej stronie jemu poświęconej, tylko w ogólnotematycznym portalu?

Nakłaniałem Kazimierza Marcinkiewicza do założenia bloga od jakiegoś czasu. Dziennikarze nakłaniali go z kolei do pisania pamiętnika. Twierdzili, że taki pamiętnik może być bezcenny w przyszłości jako źródło informacji o rządzeniu państwem. Jego synowie i młodzi współpracownicy szybko przekonali go do tego. W zasadzie sam przyszedł z propozycją, że chce pisać bloga. Najlepsze wydawało się zaproszenie do współpracy portali zajmujących się tym profesjonalnie. Wybrałem ofertę Onetu, która wydawała się najciekawsze ze względu na wysoką ilość odwiedzin. Jak widzę, mogliśmy też założyć bloga na stronie prywatnej, zainteresowanie też byłoby duże. Media są w stanie wykreować wszystko.

- Jesteście zadowoleni?

Tak. Okazało się, że świat internetowy nie jest bierny i z tego się głównie cieszymy. Wypowiedzi na forach często przekraczają granice, ale taka jest specyfika medium, jakim jest internet. Jeżeli przesiać te wypowiedzi, to duża większość dotyczy meritum – kwestii poruszanych w blogu. Okazuje się, że polityk jest w stanie wywołać reakcję. Dotąd chodziła opinia, że internauci nie interesują się polityką, a okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie. Mogą mieć krytyczny stosunek do wielu spraw, ale zainteresowanie życiem publicznym jest ogromne.

- Czy to nie jest forma nobilitacji internetu?

Myślę, że tak. Kazimierz Marcinkiewicz zawsze lubił nowoczesne rozwiązania. To, że coraz większa ilość polityków zakłada blogi, to znaczy, że bliska jest im forma osobistego dziennikarstwa. To dotarcie z tym, co się chce w taki sposób w jaki się chce dotrzeć bez żadnej weryfikacji przez wydawców. To jest przyszłość życia publicznego. Internet zmienia politykę. Za chwilę większość ludzi będzie internautami. Okazuje się, że dzięki rozwojowi tego medium opinia publiczna staje się realną władzą. Bardziej nowocześnie myślący politycy zdają sobie sprawę, że bez internetu nie ma życia publicznego.

- Kazimierz Marcinkiewicz będzie kontynuował swój blog po wyborach?

Ma taki plan.

- Kto wymyśla mu wpisy?

Zapewniam, że pisze go sam. Czytam jego bloga, bo nie można nie czytać bloga swojego szefa. Wyrażam swoją opinię, czasem lepszą, czasem gorszą.

- Kazimierz Marcinkiewicz cieszy się tak dużą popularnością, że chyba nie trzeba jakichś wielkich działań marketingowych, aby wygrał wybory na prezydenta Warszawy.

Dla nas to nie jest wcale tak oczywiste. Do kwestii poparcia podchodzimy bardzo pokornie i skromnie. Kazimierz Marcinkiewicz musi zrobić wszystko, żeby przekonać warszawiaków, że to on powinien pełnić funkcję prezydenta miasta. Zrobimy wszystko, żeby przekonać do jego osoby. Nie ma tu triumfalizmu. Wszystko zależy od wyborców.

- W jaki sposób będzie starał się, aby zwyciężyć w wyborach?

Pewnie większość nie uwierzy, ale naprawdę chcemy uniknąć szablonowych PR-owych działań podczas kampanii. Dotąd nie było przecinania wstęg i nie będzie. Będzie podejmował decyzje, które będzie musiał podjąć. Jeżeli będzie cokolwiek otwierał, to tylko wtedy, kiedy się do tego przyczyni. Przez najbliższy czas skupi się na pracy nad najważniejszymi projektami dla miasta. Będziemy chcieli przeprowadzić kampanię wyborczą stosunkowo skromnie. Nie będziemy wykonywać PR-owych kolorowych działań. To będzie kampania bardzo merytoryczna. Tak naprawdę chcemy pokazać go jako skutecznego zarządcę i gospodarza  miasta.

- W jaki sposób udało Wam się uzyskać przychylność „Faktu”, który woli raczej krytykować niż głaskać?

Kiedy Kazimierz Marcinkiewicz został premierem, spotkał się z bardzo dużą krytyką, również środowiska dziennikarskiego. Stawiano go w innej roli. Miał być ministrem. Mieliśmy dwa wyjścia, albo się obrazić, albo się otworzyć. Otworzyliśmy się i zaprosiliśmy do współpracy tabloidy. Do tej pory premierzy nienawidzili takich mediów jak „Fakt” czy „Super Express”, bo ich bardzo męczyły. Ale tabloidy docierają do bardzo dużej grupy odbiorców. Często mają szkodliwy wpływ na życie publiczne, ale w dużej mierze jest to prosty głos społeczny. Przede wszystkim spełniają ważną rolę w patrzeniu władzy na ręce. Jeśli chce się funkcjonować w życiu publicznym, to nie można z nimi nie współpracować.

- „Sprzedałeś” tabloidom nieco prywatności premiera.

Tak, chcieliśmy się otworzyć i pokazać Kazimierza Marcinkiewicza z jego prawdziwej i naturalnej strony. Tabloidy to umożliwiły, bo premier był przecież nieznaną postacią. Jego życie prywatne udało nam się w dużej mierze ochronić. Małżonka premiera nie była osobą publiczną w odróżnieniu od jej poprzedniczek. Natomiast, jeśli byliśmy krytykowani, a to zdarzało się przy tabloidach, pierwszą zasadą było nieobrażanie się. Uważam, że w rządzie czy innych instytucjach powinny być osoby zajmujące się wyłącznie współpracą z tabloidami, bo jest to zupełnie inna forma pracy niż z innymi tytułami prasowymi. To są tytuły, które próbują kreować rzeczywistość. Jeżeli rządzący wejdą z nimi we współpracę, to mogą przemycać tam pozytywne treści.

- Co w swoim PR-owym wizerunku powinien poprawić premier Kaczyński?

Należy pokazać więcej prawdziwej twarzy Jarosława Kaczyńskiego. To jest człowiek, który posiada niezwykle bogate poczucie humoru. W niektórych wywiadach dobry dziennikarz, który go zna, jest w stanie to wyciągnąć. Przykładem jest świetny wywiad Roberta Mazurka dla „Dziennika”. Ale będzie to trudne, bo myślę, że premier Kaczyński nie będzie chciał wpuszczać mediów do prywatnego życia.

- Może negatywny wizerunek premiera Kaczyńskiego wynika z faktu, że został on źle poprowadzony?

Znam obiegową opinię o PR-ze premiera, ale z drugiej strony, to przecież Jarosław Kaczyński, lider PiS, wprowadził w zeszłym roku w kampanii wielkie wydarzenia w stylu amerykańskim. Tam z wyborów robi się wielkie święto demokracji, gdzie łączy się elementy popkulturowe z bardzo ważnym przekazem politycznym.

- Czy doradzanie byłemu premierowi to obecnie jedyne Twoje zajęcie?

Nie mam czasu na nic innego. To jest praca, która pochłania mnie od świtu do nocy. Jeszcze na studiach miałem staże w agencjach PR-owych i redakcjach prasowych. Potem pracowałem w branży PR-owej, następnie przez dwa i pół roku byłem rzecznikiem klubu parlamentarnego i dyrektorem biura prasowego. Na początku myślałem, że chcę być dziennikarzem, ale szybko trafiłem do PR-u, a więc ta droga dziennikarska została zawieszona zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła.

- PR był do tej pory niedoceniany w polityce. Na którym miejscu postawiłbyś go w skali ważności?

Żyjemy w świecie uzależnionym od mediów w którym PR jest na bardzo wysokiej pozycji. Na pewno powinien być integralną częścią zarządzania politycznego. Jednak zdarza się, że PR traktują niepoważnie nawet niektórzy PR-owcy. Traktuje się go czasami jako dodatek, jako coś kolorowego, a przecież PR polityczny zaczyna się wtedy, kiedy podejmuje się decyzje, nawet jeśli nie podoba się ona większości społeczeństwu. Trzeba umieć przewidzieć jej skutki. Przeciwnicy polityczni zarzucają nam, że uprawialiśmy PR dla PR-u, tymczasem my w sposób nowatorski informowaliśmy o konkretnych decyzjach politycznych i promowaliśmy pozytywne wzorce. Jeśli zorganizowaliśmy konferencję z drużyną ratownictwa, to dlatego, że tego samego dnia rząd przyjął ustawę o ratownictwie medycznym.

- Tym samym poszliście w kierunku show.

Polityka idzie w kierunku show. Kampania wyborcza od ostatnich wyborów jest przedstawieniem na wysokim poziomie. Ale show nie wyklucza jakościowej debaty. W każdym razie nie musi.

- Show nie może przecież zasłaniać konkretnych treści.

To jest również przekazywanie konkretnych treści, tylko że w sposób czytelny dla odbiorcy. Dziś można tylko tak, bo kogo będzie interesowało, że została podpisana ta czy inna ustawa? Nawet, jeśli media przekażą relację z takiej konferencji, to przeciętny odbiorca nie zwróci na to specjalnej uwagi. Oczywiście w dzisiejszych mechanizmach medialnych jest dużo niebezpieczeństwa, bo mogą one prowadzić do całkowitej mediatyzacji życia publicznego. To właśnie rozwój mediów spowodował to zjawisko, a nie na odwrót. W pewnym momencie będzie musiała zostać zdefiniowana granica i myślę, że do niej dochodzimy.

-  Które media są dla Ciebie najważniejsze w pracy?

Bez dwóch zdań TVN24, która zrewolucjonizowała rynek mediów. Jest w stanie napędzać informację dnia, przed którą trzeba się bronić lub którą trzeba komentować. Na drugim miejscu stawiam agencje prasowe, głównie IAR i PAP, oraz stacje radiowe. Kiedy przychodziłem i nadal przychodzę o godzinie 6 rano do pracy, to po to, aby do 8.15 przygotować dokładnie taktykę danego dnia. W rządzie po lekturze gazet, serwisów agencji informacyjnych, po wysłuchaniu porannych wywiadów w Radiu Zet, w Polskim Radiu i w TOK FM byłem w stanie przewidzieć 90 procent pytań dziennikarzy danego dnia.

- W jaki sposób planujesz swoją przyszłość z perspektywy faktu, że byłeś rzecznikiem premiera?

Moim miejscem jest sfera przedpolityczna. Tak nazywam kwestię szeroko pojętej kultury, mediów i organizacji pozarządowych. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest móc współtworzyć think tank, czyli rodzaj instytucji doradczej i analitycznej funkcjonujący w życiu publicznym. U nas szkoliłby kadry dla polityki, ale też dla mediów, tworzyłby analityczne raporty o różnych branżach oraz brał udział w procesach związanych z rozwojem mediów i nowych technologii. Jestem przekonany, że takie instytucje są Polsce potrzebne, bo świetnie sprawdzają się w innych krajach. Ale z marzeniami bywa różnie…


Rozmawiał Robert Patoleta.

Dołącz do dyskusji: Konrad Ciesiołkiewicz

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl